Rozdział 1

- Tata urwie ci głowę. Albo palce. A na pewno zabierze Ci tablet. Bana masz jak w banku. - Bit ledwie słyszał, co za jego plecami mówi Beta. Nawet nie zauważył, jak weszła do pokoju. Właśnie włamał się do Protona, serwera ELKI z kontami użytkowników. Nie spodziewał się tam znaleźć niczego interesującego. Mylił się.

- Co?

- Tata urwie ci głowę. Włamałeś się do danych w jego miejscu pracy. Zwariowałeś.

Tak, to nie było mądre. Grzebanie w kontach pracowników... Konkretnie dwóch pracowników Politechniki Warszawskiej. W dokumentach taty były tylko jakieś szkice wykładów, artykuły. Ale Bit obejrzał jeszcze jedno konto – zastanawiało go, co może przechowywać ten freak Pietraszko.

- Wyluzuj. Nawet się nie dowie. Nie dowie się też o tym, że zamierzam sprawdzić, co na tym planie robi pomieszczenie, które nie powinno istnieć. I dlaczego ma ściany grubsze niż reszta. Idziesz?

- Myślisz, że co tam znajdziesz? Supertajny arsenał? Sztuczną inteligencję? Nie żartuj.

- Idziesz czy nie?

- Przecież cię nie zostawię. Trudno mi sobie wyobrazić, że mógłbyś zrobić coś jeszcze głupszego niż to, co przed chwilą. Jednak już nie raz udowodniłeś mi, jak bardzo ograniczona jest moja wyobraźnia.

Na Politechnikę dotarli szybko. Choć od stacji metra do gmachu głównego Politechniki Warszawskiej jest niedaleko, podjechali tramwajem. Nie chcieli tracić czasu na spacery. Zabytkowy gmach główny zawsze robił na nich wrażenie. Monumentalna fasada kojarzyła im się z nauką przez wielkie N. Jednak ich celem był znajdujący się naprzeciw niego budynek Wydziału Elektroniki i Technik Informacyjnych, zwanego ELKĄ – jego architektoniczne przeciwieństwo. Gigantycznych rozmiarów prostokątny klocek z poprzedniej epoki, jakich wiele w całej Polsce. Labirynt korytarzy. Ale Beta i Bit świetnie je znali. Spędzili na tym wydziale wiele godzin, ich ojciec był tu wykładowcą i często przyprowadzał dzieci do pracy.

Przeszli przez Nowowiejską i skierowali się do jednej z dwóch bliźniaczych klatek wystających z bryły budynku. Fasadę każdej z nich zdobiła mozaika. Beta i Bit jak zwykle zwolnili kroku, aby przez chwilę na nie popatrzeć. lubili zgadywać, co one przedstawiają. Po raz kolejny wróciło do nich wrażenie, że gmach wydziału i jego otoczenie nie pasują do siebie. Ogromny geometryczny budynek z lat 60-tych stał przecież nie tylko obok pochodzącego z początku ubiegłego wieku gmachu głównego Politechniki, ale i przedwojennych kamienic przy Lwowskiej i Polnej, niedaleko zaś znajdowały się unikalne XIX-wieczne Filtry. A jeszcze wystarczyło przespacerować się Polną, by po chwili wyjść na Trasę Łazienkowską, sztandarową inwestycję Polski Ludowej, która rozcięła tę zabytkową ulicę na dwie części. Dziwne miejsce.




- Ooo, do taty?

Bit szybko minął panią Elę bez słowa. Wbiegł po schodach. Beta uśmiechnęła się przepraszająco za brata. Pracująca w szatni kobieta znała ich od dawna. Często rozmawiała z nimi, gdy jeszcze jako dzieci kręcili się po korytarzach wydziału.

- Tak, na chwilę – odpowiedziała uprzejmie nastolatka. - To ja już...

Pani Ela tylko kiwnęła głową, a Beta pobiegła za bratem.

- Poczekaj. Zatrzymaj się – starała się nie krzyczeć. - Co robisz?

- Przecież szukam... - zaczął tłumaczyć, ale Beta przerwała mu.

- Biegniesz jak szalony. Zwracasz na siebie uwagę. Pamiętaj, że wszyscy cię tu znają. Jeśli naprawdę mamy coś sprawdzić, to zachowuj się normalnie.

- Dobra, przepraszam. Skopiowałem wszystkie pliki, głównie jakieś stare zdjęcia, no i ten plan. To pomieszczenie powinno być tu, na pierwszym piętrze.

Beta spojrzała na tablet i westchnęła. - Twój tajny pokój w części pokrywa się z pokojem...

- Pietraszki – dokończył Bit z uśmiechem. - A jak myślisz, z czyjego konta wykradłem te dane?




- Zięba – dobiegło zza uchylonych drzwi laboratorium. Żaden z kilkorga studentów stojących na korytarzu nie poruszył się.

- Zięba! - zabrzmiało głośniej i groźniej. Dopiero teraz Igor Zięba odkleił się od ściany i ruszył w kierunku sali.

- Siadaj.

Posłusznie usiadł. Po drugiej stronie stołu siedział mężczyzna w wielkich okularach i z sięgającą niemal pasa siwiejącą brodą. Magister Sławomir Pietraszko. Żywy dowód na to, że awanse na ścieżce naukowej wcale nie muszą pokrywać się z wielkością osiągnięć naukowych. Okulary mogły pamiętać jeszcze jego studenckie lata. Broda pamiętała je na pewno. Jej historia była niemal częścią programu nauczania na pierwszym roku studiów. Znał ją też Igor Zięba. Przywołał ją w myślach, czekając aż magister Pietraszko rozpocznie egzamin. A było to tak:


Dawno, dawno temu, ale nie tak dawno, aby nie pamiętali tego najstarsi wykładowcy Politechniki, był sobie młody student o nazwisku Pietraszko. Pietraszko był bardzo zdolnym studentem, a jako młody pracownik naukowy poświęcił się badaniom czasoprzestrzeni. Wykorzystując teorię chaosu przeprowadzał symulacje dotyczące alternatywnych ewolucji historii świata. Szukał zależności pomiędzy możliwymi scenariuszami. Był przekonany, że odkrył jakieś prawo niezmiennie rządzące tym, co się może, a tym, co się nie może wydarzyć. Niestety, nikt nie wierzył w prawdziwość, a nawet sensowność tych badań. Pietraszko poczuł się urażony i na znak protestu przestał się golić. Zapowiedział, że ogoli się dopiero, gdy ktoś uzna wyniki jego badań. W ten sposób broda doczekała się już 30-lat. I pewnie jeszcze będzie sobie rosnąć. Bo choć historię tej brody znali wszyscy, nikt nie pamiętał, co chciał udowodnić młody Pietraszko.


Igor Zięba cierpliwie czekał. Magister Pietraszko zupełnie na niego nie patrzył, pochylony nad jakimiś kartkami. Broda częściowo ukryła się pod blatem biurka. Za to włosy… Długie niemal do łokci, czarno-siwe, rzadkie, wiecznie zaniedbane tłuste pióra. I jeszcze to miejsce: jaskinia Pietraszki, dźwiękoszczelne laboratorium, w którym ekscentryczny magister zamykał się codziennie, żeby nikt mu nie przeszkadzał. Czy naprawdę nie było żadnej innej wolnej sali?

- Przygotowałeś się na egzamin, ptaszku?

W jednej chwili Zięba ocknął się z zamyślenia. Magister Pietraszko nie patrzył już w swoje notatki, lecz mroził biednego studenta beznamiętnym, cybernetycznym wzrokiem.




- Jesteśmy na miejscu – podsumował Bit, gdy stanęli w pobliżu białych masywnych drzwi. Obok, grupa studentów nerwowo przeglądała notatki. - Ten pokój-widmo nie ma własnego wejścia od korytarza. Można się do niego dostać tylko przez pokój Pietraszki.

- Nie trafiliśmy najlepiej. Trwa egzamin – powiedziała Beta.

Nagle drzwi otworzyły się. Chłopak, który wyszedł z pracowni, był spocony, zmęczony, ale na twarzy miał widoczny wyraz ulgi. Minął kolegów i z nieobecnym wzrokiem poszedł w kierunku schodów.

- Zięba! - dobiegło zza drzwi. Student zamarł.

- Zięba! Indeks!

Uczucie ulgi wróciło na twarz studenta. Wszedł do pokoju, odebrał indeks i znów skierował się w stronę schodów, tym razem pokazując zaciekawionym kolegom trzy palce.

- Zdał, na trójkę - odgadł Bit.

Przez chwilę Beta i Bit stali w milczeniu, zastanawiając się, co dalej.

- Artur! Beata! A co wy tu robicie? - usłyszeli znienacka znajomy głos. Tylko dorośli zwracali się do nich po imieniu. Dla rówieśników Artur od lat był Bitem, a Beata Betą. Oboje interesowali się naukami ścisłymi i lubili swoje przezwiska, bo oddawały te zainteresowania. Specjalnością Bita była elektronika. Uwielbiał programować skonstruowane przez siebie roboty i łamać zabezpieczenia w systemach komputerowych. Konikiem Bety była statystyka i analiza danych. Stąd jej pseudonim - od często używanej w matematyce greckiej litery Beta.

- Coś się stało? - dopytywał profesor Jacek Błaszczyk, przyjaciel ich taty. Tytuł naukowy w ogóle do niego nie pasował: miał niewiele ponad czterdzieści lat, zawsze nosił dżinsy i rozpiętą bluzę z kapturem, spod której wystawał kolorowy t-shirt. Przez ramię przewieszony miał turystyczny plecak. Nie był ani gruby, ani chudy, ani niski, ani wysoki – z wyglądu zupełnie przeciętny. Zupełnie inaczej niż jego osiągnięcia naukowe. Profesor Błaszczyk, a dla Bety i Bita po prostu Jacek, zajmował się obliczeniową medycyną molekularną. W jego gabinecie wszędzie wisiały monitory, które wyświetlały najnowsze wyniki z poszukiwań związków pomiędzy stosowanymi terapiami a markerami genetycznymi pacjentów.

Bit zawsze bardzo lubił z nim rozmawiać, ale teraz coś innego zaprzątało jego uwagę.

- Eee, nic. Nudziło nam się w domu i tak sobie przyjechaliśmy – tłumaczył pokrętnie. Mina Jacka świadczyła, że nie za bardzo dał się przekonać.

- Przecież są już wakacje – dodała Beta, jakby wakacje były powodem, dla którego nastolatki przychodzą na uczelnie.

- W sumie dobrze, że się spotkaliśmy - profesor Błaszczyk na szczęście przestał drążyć temat. - Arturze, znalazłem zadania, o których ci opowiadałem. Mam je w swoim biurku. Jeśli trochę poczekacie, to ci je dam. A potem możemy iść na obiad. Muszę tylko zajrzeć do magistra Pietraszki.

Beta i Bit przytaknęli głowami. Białe masywne drzwi znów się otworzyły.

- Chodźcie – profesor Błaszczyk niemal wepchnął nastolatki do sali. - Panie kolego, czy mogę zająć chwilę?

Bit był wniebowzięty. Nie przypuszczał, że tak łatwo dostaną się do pracowni Pietraszki. Pozostało jeszcze tylko znaleźć tajemnicze pomieszczenie. Zaczął się rozglądać w poszukiwaniu jakichś drzwi. Niestety, wzdłuż ścian stały wyłącznie stare regały. Jego entuzjazm od razu się skończył.

- Bez sensu. Tu nic nie ma – pomyślał z rezygnacją. Jedyne drzwi, jakie były w pracowni Pietraszki, to drzwi wejściowe.

- …. na chwilę was zostawić – nastolatek ledwie słyszał, co mówi przyjaciel taty.

- Co? - dopytywał Bit.

- Musimy was na chwilę zostawić – powtórzył profesor Błaszczyk. - Panie kolego, nie ma pan nic przeciwko temu, prawda? - zwrócił się do Pietraszki.

Pietraszko miał wiele przeciwko temu. Wystarczyło na niego spojrzeć, aby się o tym przekonać. Nie lubił wpuszczać nikogo do swojego pokoju. A co dopiero zostawić w nim kogoś pod swoją nieobecność. Zwłaszcza tę dwójkę, za którą nie przepadał. Drażniła go ich ciekawość. Był przekonany, że będą się rozglądać i czytać wszystko co znajdą na wierzchu, a może nawet zaczną dotykać jego rzeczy. Ale nie zaprotestował. Jedynie uśmiechnął się krótko i nieszczerze.

- Studenci poczekają – powiedział. I wyszli.




- Tu nie ma żadnych innych drzwi – powiedział do siostry Bit, zaledwie Jacek i Pietraszko opuścili salę.

- A kto mówił, że to pomieszczenie musi mieć drzwi? - zauważyła Beta. - Jeśli rzeczywiście istnieje i jest tajne, tylko ktoś niespełna rozumu wchodziłby do niego drzwiami. Wejście musi być tak samo dobrze ukryte, jak i cała reszta.

Bit patrzył na siostrę z niedowierzaniem. Nie podejrzewał jej o szpiegowski talent. Zawsze widział w niej grzeczną dziewczynkę. Zbyt grzeczną na takie szaleństwa.

Zaczęli przyglądać się stojącym dookoła regałom. Dotykali drzwiczek, ciągnęli za rączki, podnosili różne przedmioty. Wydawało im się, że wystarczy coś nacisnąć, aby wejście do tajnego pomieszczenia samo się otworzyło. Zupełnie jak w filmie przygodowym.

- Nic z tego. Tracimy czas. Zaraz wrócą Jacek i Pietraszko. Tu nie ma żadnego tajnego pomieszczenia – stwierdziła Beta. Pomysł Bita od początku wydawał się jej absurdalny, ale i tak była zawiedziona – zdążyła już poczuć smak przygody.

- A może źle szukamy? - Bit wpatrywał się w tablet. Nagle zrozumiał. Zgodnie z planem, pomieszczenie, którego szukali, pokrywa się częściowo z pracownią magistra Pietraszki. Ale wcale nie musi znajdować się na tym samym piętrze. Plan może mylić. - Może to pomieszczenie nie tylko nie ma drzwi. Może wejście do niego w ogóle nie znajduje się w ścianie?

Bit i Beta momentalnie rzucili się na podłogę. Zamiatali rękami brudną, starą klepkę, próbując znaleźć jakiś właz. Tym razem nie pomylili się. Tuż pod oknem, przykryte jakimiś gratami Pietraszki, znajdowało się małe wejście. Pod palcami wyczuli regularną nierówność podłogi. Przełożyli rzeczy Pietraszki w inne miejsce i zabrali się za otwieranie włazu. Poszło szybko, wystarczyło podważyć drzwiczki wskaźnikiem.

Zobaczyli wąskie, strome schody. Zanim Beta zdążyła cokolwiek powiedzieć, Bit już po nich schodził. Nastolatka ostrożnie ruszyła za bratem. W środku było zupełnie ciemno. Jedyne światło pochodziło z okna nad włazem. Niestety, schody po chwili zakręciły. Szli więc całkowicie po omacku, trzymając się ścian. Drugi zakręt i nagle zobaczyli przed sobą blade światło. Zeszli niżej. Znaleźli się w sali, którą oświetlało kilkanaście włączonych monitorów.

- A nie mówiłem – powiedział triumfalnie Bit. Szybko doskoczył do jednego z komputerów i zaczął przyglądać się wyświetlanym na ekranie komunikatom. Po chwili przesunął się do następnego. I następnego.

- Wygląda jak centrum zarządzania światem – żartowała Beta, patrząc na ustawione w półkole komputery. - Uważaj, bo znajdziesz dowód na prawo Pietraszki. Lepiej niczego nie dotykaj. Już i tak nabroiliśmy.

Wydawało jej się, że są w piwnicach ELKI. Długość schodów, dwa zakręty – wystarczy, aby pokonać parter i zejść jeszcze niżej.

Bit nie przestawał przyglądać się po kolei monitorom. Gdy skończył, zaczął dokładnie sprawdzać pomieszczenie. Po drugiej stronie pokoju było ciemniej. Światło monitorów ledwo tu docierało. Beta usłyszała nagle jakieś uderzenie.

- Co się stało? - zapytała.

- Wpadłem na jakiś stół. Za ciemno na poszukiwania – stwierdził Bit. - Chyba możemy wychodzić. Jacek i Pietraszko zapewne zaraz wrócą.

Już ruszył do wyjścia, gdy potrącony stół rozświetlił się. Bit od razu się cofnął.

- Beta, patrz, tu jest jakaś konsola z dziwnymi wskaźnikami.

Beta podeszła do brata. - Chodź już – ponaglała. Bit nie słuchał.

- A to co? - Bit wziął do ręki gadżet, który leżał na konsoli. - Wygląda jak zegarek. Wyświetla to samo, co jedna z diod na tej maszynie. Jeden, osiem, siedem, sześć.

- Zostaw to – Beta szarpnęła brata za rękę.

- Dziwne to urządzenie. Ciekawe, co się stanie, jak nacisnę ten przycisk.

- Bit! Nie...