Rozdział 5

Wyłącznie blade światło monitorów rozjaśniało mrok w tajemnej pracowni magistra Pietraszki. Od długiego czasu nic się nie zmieniło. Jak długiego? Żaden z nich nie miał pojęcia. Godzina, może dłużej. Obaj czekali w milczeniu. Na co? Żaden z nich tego nie wiedział. Pietraszko co chwilę sprawdzał komunikaty na monitorach, próbując wyłapać jakąś wskazówkę, podpowiedź, aby zrozumieć, co się stało i wymyślić, jak tę historię szczęśliwie zakończyć. Profesor Błaszczyk czuł się całkowicie bezradny. Nie wiedział, jak pomóc nastolatkom. Musiał liczyć na wyśmiewanego pokątnie przez studentów, a zupełnie otwarcie przez część kolegów naukowców magistra Pietraszkę i jego balansujące na granicy zdrowego rozsądku naukowe pomysły. Zresztą nawet jeśli Pietraszko miał rację co do natury czasu i zdarzeń, on w ogóle nie był tym teraz zainteresowany. Myślał tylko o Beacie i Arturze.

- Coś się dzieje – wyrwał go z zamyślenia Pietraszko. – Łańcuchy Markowa przestają zbiegać, nie ma ergodyczności. Wygląda, jakby algorytm doszedł do ściany. W sumie to logiczne – mówił już do siebie Pietraszko. - Przecież nie mogą skoczyć do przodu, w przyszłość, dalej niż 2015. No tak, już widzę, zaraz znów wrócą do rozkładu stacjonarnego – cieszył się magister Pietraszko.

- Beata! Artur! Nareszcie – wykrzyknął z ulgą profesor Błaszczyk, widząc, jak zza konsoli, z pogrążonego w ciemności krańca pracowni wychodzą dwie osoby.

Pietraszko oderwał się od swoich obliczeń.

- Miałem tu przez was niezły bajzel – stwierdził, prostując się znad klawiatury. Odwrócił się do rodzeństwa, skrzyżował ręce i czekał. Powitanie nie zapowiadało się najlepiej. W tych okolicznościach nawet warszawskie XIX-wieczne rynsztoki wydały się Bitowi przyjemniejsze. Jednak nie było nic gorszego niż posępne, brodate oblicze nieobliczalnego magistra Pietraszki.

- My... - zaczął niepewnie Bit – … nie chcieliśmy. To znaczy... chcieliśmy tylko sprawdzić, gdzie jest pomieszczenie, które znaleźliśmy na mapie.

Znalazłeś - pomyślała Beta, ale postanowiła w ogóle się nie odzywać. Niech Bit się tłumaczy.

- Jakiej mapie? – syczał Pietraszko, a nastolatki już wiedziały, że nie jest dobrze. – Czy ty grzebałeś w moich prywatnych plikach na moim prywatnym koncie?

Pietraszko robił się coraz bardziej czerwony, a profesor Błaszczyk prawie przecierał oczy ze zdumienia. Wiedział, że Bit lubi łamać zabezpieczenia, że satysfakcja z włamania jest dla niego większa niż strach przed ewentualnymi przykrymi konsekwencjami. Doskonale sam znał to uczucie. Wierzył jednak, że Artur jest na tyle rozsądny, że nie shakuje danych w miejscu pracy własnego ojca. A jeśli nie Artur, to Beata, która zwykle sprowadzała brata na ziemię.

- Włamałeś się do mojego konta, potem do mojej pracowni, potem ukradłeś mój wynalazek… – syczał dalej.

- Ukradłem? - zdziwił się Bit.

- Tak, ukradłeś – potwierdzał z diabelską satysfakcją Pietraszko. - A właśnie, oddaj mi go.

- Nie... ja tylko dotknąłem, chciałem sprawdzić, przypadkiem nacisnąłem... - tłumaczył się niezbornie Bit, kładąc wynalazek na konsoli.

- To chciałeś czy przypadkiem? - dociskał Pietraszko.

- A do pracowni to sam pan nas wpuścił – ripostował Bit.

- Skończmy to – uciął nagle profesor Błaszczyk. - Szanowny kolego – zwrócił się do magistra Pietraszki – proszę powiedzieć, czego pan oczekuje.

- Będę szczery – zaczął Pietraszko - i raczej nie będzie pan zaskoczony tym stwierdzeniem: te dzieciaki zawsze działały mi na nerwy. I to się nie zmieni. Ale zapomnę o wszystkim, jeśli powiedzą mi, jakim cudem wrócili do teraźniejszości – naukowiec przeniósł swoją uwagę z włamania na coś, co było dla niego znacznie ważniejsze. - Driver nie jest ukończony i są w nim błędy. Skąd wiedzieliście, jak go skalibrować?

- No, sami mieliśmy z tym pewne problemy – przyznał Bit. - Pomógł nam pan Jan.

- Jaki pan Jan? - dopytywał profesor Błaszczyk.

- Regresja liniowa – Beta uznała, że to dobry moment, aby się odezwać i przy okazji pochwalić wiedzą.

- Zebraliśmy dane opisujące działanie zegarka, a później policzyliśmy, co trzeba wpisać – wszedł jej w słowo Bit, z takim spokojem, jakby rozszyfrowywanie działania wehikułu czasu było jego codziennym zajęciem.

- Regresja liniowa – powtórzył zaskoczony Pietraszko. - Rozwiązanie tak banalne, że aż niemożliwe – skwitował. Ale skąd mieliście dane, by ją wyznaczyć?

- Trochę sobie poskakaliśmy w czasie – z zadowoleniem odparł Bit.

- Już za pierwszym razem pana wynalazek przerzucił nas nie tam, gdzie powinniśmy byli trafić według ustawień – tłumaczyła Beta. - Powinniśmy byli trafić do 1876, a trafiliśmy do 1885. Jednak nie zwróciliśmy na to uwagi. Potem wpisaliśmy 2015, a wrzuciło nas w 1945. Wtedy było jasne, że maszyna się myli. W międzyczasie dwa razy przerzuciło nas na chwilę gdzieś indziej.

- To stało się zapewne wtedy, gdy próbowałem ustalić, gdzie jesteście – zauważył Pietraszko.

- Potem wymyśliłem, że powinniśmy wykonać jeszcze jeden skok, aby dokładniej określić, jak pana wynalazek się myli – Bit postanowił włączyć się do opowieści. - Wpisałem 2098 i  znaleźliśmy się w 1981 roku.

- Skąd wiedzieliście, w jakim roku jesteście? Maszyna źle działa – magister Pietraszko chciał znać każdy szczegół.

- Właściwie tylko raz strzelaliśmy, z tym 1945 – opowiadał Bit. - Za pierwszym razem pomogła nam gazeta, gdzie była wydrukowana data wydania, a w ostatnim przypadku pan Jan.

- Znów ten pan Jan. Kto to jest? - profesor Błaszczyk nie mógł się doczekać na odpowiedź.

- Pan Jan uratował nas przed żołnierzami … - Bit nie skończył.

- I pomógł nam rozwiązać tę zagadkę – Beta nie chciała, aby brat zabrał jej całą opowieść. - Mieliśmy cztery punkty w czasie: trzy z naszych skoków, wiedzieliśmy, co było wpisane na tarczę zegarka i gdzie skoczyliśmy oraz jeden punkt, w który chcieliśmy trafić. Brakowało nam tylko informacji, co wpisać, by wrócić z powrotem do 2015 roku. Pan Jan opowiedział nam wtedy o regresji liniowej.

- Jak w ogóle możliwe są podróże w czasie? – profesor Błaszczyk dopiero zaczynał myśleć logicznie.

- Nie są możliwe, na pewno tego nie zdradzę – zapowiedział Pietraszko. - Dość, że obliczenia oparłem na wyśmiewanym przez wszystkich moim prawie. A teraz co? Zapytacie jak to możliwe i mam wszystko powiedzieć? I tak tego nikt nie doceni ani nie zrozumie. Ale regresja liniowa... - magister Pietraszko zmienił ton, sposępniał. - Błąd nie do znalezienia z poziomu pracowni. Musiałbym sam przenieść się w czasie, aby go znaleźć – podsumował gorzko. Zabrakło mu odwagi na taki szalony skok, uznał, że to zbyt duże ryzyko. A teraz tych dwoje dzieciaków zabrało mu całą satysfakcję. Radość ze znalezienia błędów zniknęła. Pojawiły się żal i złość. - Jeszcze tu jesteście? - zapytał ostro po chwili. – Wynocha, muszę to posprzątać! - zaczął krzyczeć.

- To co? Idziemy po te zadania? A potem na obiad? - profesor Błaszczyk zwrócił się do nastolatków. Wolał udawać, że nie słyszy niegrzecznego pytania magistra Pietraszki. Beta i Bit tylko kiwnęli głowami; lepiej było się nie odzywać.




Beta i Bit przekrzykiwali się, opowiadając Jackowi swoją podróż. Nie przeszkadzało im, że idą przez uczelniany korytarz.

- … i ten mężczyzna, on się nazywał Głowacki – mówił Bit.

- Obronił nas przed jakimś człowiekiem, który mówił chyba po rosyjsku. Powiedział, że ten Głowacki jest z gazety – dodała Beta.

- Tam, gdzie są Filtry. Ale one były dopiero w budowie. Poznałem po wieży.

- Zaraz, widzieliście budowę Filtrów? Głowacki? Z gazety? - profesor Błaszczyk zaczął się śmiać. - Zdaje się, że spotkaliście Bolesława Prusa.

- Nie, Bolesław Prus to był podpis pod artykułem w tej gazecie, w której znaleźliśmy datę – tłumaczył Bit.

Jacek szybko wyjął telefon komórkowy i zaczął czegoś szukać. - Czy ten Głowacki wyglądał tak? - podsunął dzieciom ekran telefonu, a w nim zdjęcie mężczyzny w okrągłych okularach i ostrą bródką.

- Głowacki... Jasne! Aleksander Głowacki to przecież Bolesław Prus! - krzyknęła Beta.

- Chyba musicie się bardziej przykładać do lekcji polskiego – zażartował Jacek. - A propos lekcji, właśnie sobie przypomniałem. Zostawiłem prace studentów u magistra Pietraszki.

- Tylko nie mów, że musimy wrócić do jego pieczary – skrzywiła się Beta. Nie miała ochoty na kolejne spotkanie z tym ekscentrycznym naukowcem.

- Ja idę – zgłosił się ochoczo Bit. Bał się nieobliczalnego Pietraszki, ale strach był mniejszy niż ciekawość.




Drzwi pracowni wciąż były otwarte. To oznaczało, że magister Pietraszko nie wyszedł jeszcze z uczelni. Profesor Błaszczyk zapukał, a nie usłyszawszy odpowiedzi, wszedł do środka. Pietraszki nie było w sali, więc profesor śmiało podniósł klapę w podłodze pod oknem i zaczął schodzić do piwnicy. Dzieci ruszyły za nim.

- Panie kolego – wołał, schodząc coraz niżej.

Nic się nie zmieniło. Komputery wciąż były włączone. - Czy nie zostawiłem u pana prac moich studentów? – mówiąc to rozglądał się wokoło. - Panie Magistrze – wciąż nawoływał.

- Przeniósł się w czasie – żartował Bit.

Profesor Błaszczyk podszedł do konsoli. Prace jego studentów leżały nietknięte. Wziął je i już chciał wychodzić. Coś go jednak poruszyło. Brakowało nie tylko magistra Pietraszki, brakowało również urządzenia, które Bit położył na konsoli. Zamiast tego leżała tam biała kartka papieru, na której widniały pospiesznie nabazgrane daty wymieniane wcześniej przez Betę i Bita. Na skrótowo rozrysowanym układzie równań zakreślona była jedna liczba.

- 1975 – profesor przeczytał na głos.